poniedziałek, 19 listopada 2012

Przez Indie w pośpiechu z góry na dół i z powrotem w górę

Dwa miesiące mogą się wydawać szmatem czasu, ale na Indie to bardzo
niewystarczająco, szczególnie dla kogoś, kto uparł się zobaczyć i północ, i południe
kraju.
Pierwszy kontakt z Indiami był nieco niefortunny, bo spędziliśmy 4 dni przykuci
do łóżka przez złośliwa grypę żołądkową w pewnym dość wątpliwym hotelu na
Pahargandżu w Delhi. Aura na zewnatrz nie sprzyjala jednak zwiedzaniu, bo jak to tu w porze zimnej bywa, słońce miało kolor czerwony zza zasłony pyłu, widoczność
wynosiła raptem kilkaset metrów. Horror.

Kiedy mogliśmy już stawiać pierwsze chwiejne kroki, udaliśmy się do świątyni
bahaitów, która jest zbudowana na kształt kwiatu lotosu, a potem do jednej z
największych świątyń ISCKONu. Pozarlismy mnóstwo słodyczy i zobaczyliśmy
spektakl światła i dźwięku o Bhagawadgicie, zupełnie oszałamiający. Szkoda tylko, że
już nie udało się nam zobaczyć pokazu robotów :) Jak dotychczas przesladuje nas straszny turystyczny pech i wszystkie muzea okazuja sie zamkniete kiedy juz do nich dotrzemy. A to nieczynne w piatek, a to w poniedzialek, a to w ten akurat dzien 10cio-dniowego festiwalu.

Widzieliśmy też ogromne białe krowy pomalowane w kolorowe ciapki i z niebieskimi
rogami oraz kozy ubrane w sweterki. Oraz przeżyliśmy Diwali, czyli nieustanny festyn
fajerwerków i petard (najlepiej oglądanych z dachów, ale słyszalnych wszędzie). Z okazji święta uliczne krowy były chojnie dokarmiane:)

Potem pojechaliśmy do Agry - Taj Mahal wygląda, jakby był zrobiony z pianki, nie z
marmuru. Plus gratisowa rozrywka, czyli Hindusi robiący nieustannie zdjęcia albo nam,
albo sobie z nami. Od teraz zaczynamy za to żądać opłaty.
Następnie autobusem pomknęliśmy do stolicy Radżastanu, Dżajpuru, miasta
maharadżdżów, wielbłądów, skrytych za kolorowymi chustami kobiet, wąsatych
mężczyzn w turbanach i legendarnych drogocennych kamieni. Stare miasto jest
zbudowane całe z piaskowca i pomalowane na sliczny kolor różowy, a w pałacu żyje
ciągle rodzina maharadżdżów. Jest też wybudowane na początku XVIII wielu przez
założyciela miasta obserwatorium astronomiczne, o uroczej nazwie Dżantar Mantar,
które wygląda jak kolekcja ogromnych kamiennych rzeźb o dziwacznych kształtach.
Można tam zobaczyć np. zegar słoneczny z wysokim na 27 metrów gnomonem,
który mierzył czas z dokładnością do 2 sekund! Albo dziwne doły z mapą nieba.
Spędziliśmy tam z kilka godzin, próbując zczaić, jak te instrumenty właściwie działały.
Niesamowite.
Kolejnego dnia wsiedliśmy w tuktuka i wesoło podskakując na wybojach pojechaliśmy
kilkanaście kilometrów za Dżajpur, gdzie na wzgórzu usadowił się ogromny fort
Amber. Zachowany całkiem nieźle, i w środku można podziwiać przepiękny zimowy
pałacyk radży, cały ozdobiony wzorami ułożonymi z lusterek.

Teraz opuszczamy północ i lecimy na Goa powylegiwać się bezczelnie na plaży.




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz